Jak zostawiłam męża i opróżniłam lodówkę przed Nowym Rokiem
Przed samymi świętami moja teściowa wyrzuciła mnie z domu, patrząc na mnie z pogardą i wypowiadając słowa, które na długo zapadły mi w pamięć: „Mój syn zasługuje na żonę z klasą!”. Stałam wtedy w przedpokoju, zmarznięta i zdezorientowana, a jednak w tej jednej chwili poczułam coś, czego nie czułam od dawna – jasność. Gdy wychodziłam, zabrałam wszystko, co należało do mnie. Nawet żarówki.
Był 28 grudnia. W biurze panowała ta charakterystyczna, przytłaczająca szarość Moskwy – ciężkie powietrze, wilgoć i zmęczenie końcem roku. Jako księgowa znałam ten czas aż za dobrze: zamykanie bilansów, nerwy, nadgodziny i presja, by wszystko się zgadzało co do rubla. Gdy wróciłam do domu po kolejnym długim dniu, nie było nawet chwili wytchnienia.
Maksim, mój mąż, leżał na kanapie i bez wahania zażądał, żebym poszła do sklepu po piwo i krewetki. Jego „zmęczenie” było zawsze ważniejsze od mojego. Podczas gdy ja liczyłam każdy grosz i pilnowałam naszego skromnego budżetu, on uważał, że pieniądze po prostu „jakoś się znajdą”.
Tego wieczoru zaproponował, żebyśmy zainwestowali oszczędności w „pewną rzecz” z jego kolegą. Już na sam dźwięk tych słów poczułam niepokój. Odmówiłam. Spokojnie, rzeczowo, tłumacząc, że nie możemy sobie na to pozwolić. Jego reakcja była natychmiastowa – wybuch gniewu, oskarżenia, krzyk. W jego oczach zobaczyłam obcego człowieka.
Moment, w którym stałam się niewidzialna
Następnego dnia wydarzyło się coś, co ostatecznie otworzyło mi oczy. Do naszego mieszkania przyszła Lida – jego nowa dziewczyna. Nikt nie uznał za stosowne mnie o tym uprzedzić. Teściowa krzątała się wokół niej z uśmiechem, jakby to ona była prawowitą panią domu. Ja zostałam zepchnięta na margines, potraktowana jak niechciany mebel.
Maksim patrzył na Lidę w sposób, którego nie widziałam od lat. Czułość, zainteresowanie, uwaga – wszystko to, co kiedyś należało do mnie. Byłam jego żoną, matką jego dziecka, a jednak w tej chwili stałam się niewidzialna.
Tej nocy długo nie spałam. Siedziałam w kuchni, słuchając tykania zegara i myśląc o tym, jak bardzo zagubiłam samą siebie. W końcu wstałam i zaczęłam działać. Bez łez, bez dramatów. Z chłodną determinacją.
Opróżniłam lodówkę. Zabrałam jedzenie, które kupiłam za własne pieniądze. Spakowałam leki, drobne sprzęty, wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Wykręciłam żarówki. Zostawiłam tylko to, co było absolutnie niezbędne dla mojego syna. Zgasiłam światło i wyszłam, zamykając za sobą drzwi.
Nowy Rok spędzili w ciemności – z kilkoma pierożkami w zamrażarce, bałaganem i ciszą, która musiała boleć bardziej niż jakakolwiek awantura.
Przeczytaj dalej, klikając poniższy przycisk (CZYTAJ WIĘCEJ 》)!
